No dobra no to zacznijmy od początku.
Mam na imię Jonna, w skrócie Jon, Joni (jak chcecie). Mam 20 lat. Pochodzę z
Polski. Jestem studentką drugiego roku. W przyszłości chciałabym zostać
tłumaczem. Dwa lata temu zastanawiałam się, który język wybrać. Na początku
myślałam o angielskim, ale stwierdziłam, że zanim wybiję się przed szereg
najlepszych, bym zarabiała tyle, ile bym chciała, minie ogromnie dużo czasu. Za
to, jeśli wybiorę taki, którego tylko niektórzy decydują się uczyć, będę miała
większą szansę, że to akurat mnie wybiorą, bym np. tłumaczyła przed telewizją
polską wywiad naszej dziennikarki z jakimś sławnym azjatyckim zespołem, którego
kochają miliony fanek na całym świecie…- Tak, byłoby cudnie. Dlatego też
zdecydowałam się na j. koreański, w którym jestem już całkiem dobra, gdyż
uczyłam się go, gdy byłam nastolatką (już wtedy interesowałam się Azją i
tamtejszą k-popową muzyką). A tak na doczepkę dodałam do tego jeszcze język
włoski, który był moim dodatkowym językiem już od klasy pierwszej gimnazjum.
Tak, więc idę na dwa fronty.
I tak właśnie znalazłam się w Korei. Są wakacje. Cisza i spokój. Wiecie jak musiałam się natrudzić, by się tu dostać? Na początek bilet. Tak dwoma słowami – kupa kasy. Zbierałam ją przez cały rok.
1/3 Pieniędzy (na bilet) to moje dorabianie w empiku. Następnie kilka groszy od moich rodziców. I na koniec… pomoc z uniwersytetu ( naprawdę wspierają uczniów, jeśli chodzi o takie akcje, oczywiście, jeśli nasz wyjazd ma nam pomóc w nauce). Do tego musiałam sobie znaleźć jakiś nocleg. I muszę powiedzieć, że to, co znalazłam jest naprawdę niezłe. Mieszkam w centrum Seulu w domu jakiejś bardzo miłej koreańskiej pary, która też wyjechała gdzieś na wakacje i powierzyła mi klucze do swojego mieszkania, w zamian za regularne sprzątanie w ich domu oraz podlewanie ich wspaniałego małego ogrodu na tyłach posesji, co jest bardzo proste, gdyż wystarczy uruchomić tylko zraszacze i gotowe. Przez Skypa musiałam wyglądać naprawdę przekonująco, jeśli bez większego wahania mi zaufali, och i to jak. Jestem z siebie naprawdę dumna.
Taaa tylko szkoda, że ledwo, co zdążyłam na ostatni pociąg metra, jaki dzisiaj jeszcze przejeżdża obok mojego domu. Jest już godzina 23:46. Niby jeszcze nie jest tak późno, ale nie miałam ochoty iść na pieszo przez połowę miasta. Nie wiadomo, jakie typy krążą w tych okolicach o tej porze, a mnie raczej nie ciągnie by się tego dowiedzieć. Teraz siedzę w jednym z ostatnich wagonów przyglądając się kątem oka jakiejś bardzo słodkiej parze, która chyba wybiera się na jakąś imprezę, albo randkę… sama nie wiem, ale są słodcy. Taaaa, to najważniejsze. Ok. ok. Nie ważne. Dobra, to moja stacja, chyba muszę wysiąść.
Wciskam swój bilet do automatu, po czym przechodzę przez bramki. Wychodząc z podziemi nakładam kurtkę przeciwdeszczową, gdyż strasznie leje. Czy to można nazwać udanymi wakacjami? Dla mnie tak. Nawet deszcz nie przeszkodzi mi w zwiedzaniu Seulu. Wtulam się najciaśniej jak mogę w swoje okrycie i przebiegam jak najszybciej na drugą stronę ulicy, prawie wpadając pod samochód. Już czuję pod wszystkimi warstwami ubrań zimną strużkę cieczy wędrującą coraz niżej i niżej. Kurczę, muszę się pospieszyć, bo znając moje szczęście zaraz będę chora. Skręcam za róg przyciskając się do ściany tak, by spadło na mnie jak najmniej wody z nieba. Jeszcze tylko kilka uliczek i będę na miejscu. Znów skręcam… i gwałtownie przystaję. Po mojej lewej stronie bije się kilka kolesi. Wydaje mi się, że trójka z nich trzyma się razem tłuc z całej siły tego leżącego już na ziemi. Choć moim zdaniem jest już pokonany, on się nie poddaje. Od czasu do czasu oddaje tamtym także mocnymi ciosami. Jednak właśnie wtedy dostaje jakąś metalową rurą w skroń i upada głową na bruk. W tym samym czasie jeden z nich spojrzał w moją stronę. Ooo nie. Zaczęłam iść do tyłu. Jeszcze tego mi brakowało, by mnie pobili, albo, co tam jeszcze sobie zażyczą. Zaczęłam uciekać. Po trzech minutach biegu już się zmęczyłam, więc postanowiłam się ukryć za jakimś kontenerem w małym, ciemnym zaułku. Po kilku sekundach już mnie minęli. Bez większego zastanowienia zaczęłam biec znów w kierunku domu, czyli skąd przybiegłam. Właśnie miałam minąć leżącego chłopaka, gdy jednak przy nim przystanęłam. Nie mogłam go tak zostawić. Obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy tamci czasem nie wracają, po czym znów poświęciłam swoją uwagę poszkodowanemu. W ogóle się nie ruszał, jakby umarł. Jestem lekko przerażona. A co jak to jakiś pijak, który zaraz na mnie napadnie z nożem, żądając kasy lub jeszcze czegoś innego? Nigdy nie wiadomo. Stałam tak jeszcze przez jakieś trzy minuty, już całkiem przemoczona. Lecz koleś się dalej nie ruszał. No tak, ja głupia, jak ma mnie napaść, jeżeli jest nieprzytomny? Może trzeba mu pomóc? Nie wiedziałam, co zrobić. Był cały blady, a z boku głowy leciała mu strużka krwi z dość głębokiej rany. Nie wyglądało na to, by zrobił to sobie przy upadku. Raczej właśnie to była jego przyczyna. Musiał zemdleć, gdy oberwał. Jeszcze ta nieszczęsna pogoda. Kurcze. I co teraz? Mam zadzwonić po pogotowie? Nawet nie znam numeru. A polski numer raczej się tu nie przyda. No, ale do domu też go nie wezmę. Nawet go nie znam. Ale z drugiej strony…zostawić też go nie mogę.
Po kwadransie w końcu zdołałam go doczołgać na taras przed domem. Jest tu chociaż kanapa do siedzenia i czytania gazet, no i oczywiście dach. Postanowiłam, że chociaż to mogę dla niego zrobić. Nie wpuszczę go do środka, ale i to powinno być lepsze niż leżenie na ulicy. Położyłam go na kanapie i otuliłam dwoma najcieplejszymi kocami, jakie miałam. Wpatrywałam się w niego jeszcze przez jakieś dziesięć minut. Miałam wrażenie, że jeszcze czegoś nie zrobiłam. Aaaa, no tak a co z raną na głowie? Nie chciałabym by wdarło mu się zakażenie. Pobiegłam do łazienki szukać apteczki, po czym wróciłam z wacikami i wodą utlenioną. Miałam nadzieję, że się nie obudzi. Zaczęłam mu odkażać zakrwawione miejsce tuż przy jego miękkich, czarnych włosach. Tak, były naprawdę miękkie, choć całe we krwi i błocie. To, co najmniej dziwne. Jego głowa spoczywała na moich kolanach, a ja wyczyściłam mu już chyba całą twarz, choć pewnie w świetle dziennym by już błyszczała i to z połyskiem. Ja jednak nie przestawałam jej dalej przeczyszczać. Nie mogłam od niego oderwać oczu. Od jego ciemnych, długich rzęs, idealnych różowych, teraz trochę sinych ust. No właśnie…sinych. Jeszcze nie wróciły mu kolory na twarz, choć był przykryty…już trzecim kocem. Też powinnam się przebrać. Mam nadzieję, że będzie z nim wszystko dobrze. Ciekawe, kto mu to zrobił? Kim byli ci ludzie? Dlaczego to zrobili? Nie wiem czy chcę wiedzieć. Mam nadzieję, że jak jutro wstanę, to już go tu nie będzie. Po prostu odejdzie wdzięczny za moją dość dziwną, ale prawdziwą gościnę.
Umyłam się, ubrałam w piżamę składającą się z długich, granatowych spodni ze ściągaczami i białą bluzką w ciemne paski. Weszłam pod kołdrę, zgasiłam światło i wtuliłam się w poduszkę. Leżę już tak od dwóch godzin i nie wiem jak bardzo jestem już zmęczona, to i tak moje oczy nie mogą się zamknąć, za to druga połowa mnie chyba dalej czuwa przy tym facecie z zakrwawioną głową. Nie wytrzymam tak dłużej. Muszę usiąść. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zaczynam się ciągnąc za włosy, to naprawdę boli. Wkładam kapcie i zmierzam w kierunku kuchni. Nalewam sobie wodę do szklanki. Piję dwa łyki, a trzeci…wypluwam do zlewu, wylewając przy tym wciąż niewypitą zawartość naczynia, po czym znowu go napełniam i chlustam sobie zimną cieczą w twarz. Nigdy tak nie robię, ale ten wieczór i noc nie należą do normalnych. Po pięciu minutach zdaję sobie sprawę, że stoję przy drzwiach na taras gotowa, by nacisnąć klamkę i znów go zobaczyć oraz sprawdzić, czy wszystko z nim ok. No, bo może już umarł? Taaa, jestem okrutna. Wychodzę na zewnątrz. Wciąż pada. Patrzę w bok i… wciągam powietrze. Okazuje się, że… przekręcił się na drugi bok. Podchodzę do niego, by sprawdzić, czy oprócz tego, czego przed chwilą byłam świadkiem, wszystko w porządku. Pochylam głowę tak by widzieć wszystkie jego kontury twarzy, gdy on właśnie otwiera oczy. Zaczynam wrzeszczeć i zataczam się do tyłu.
---------------------------------------------------------
No i oto pierwsza część mojego krótkiego trzy lub cztero rozdziałowca. Mam nadzieję, że początek wam się podoba... Coś dla k-poperów ;) Mam nadzieję, że następna część pojawi się jeszcze w tym miesiącu (wiem, że to długo, ale znów wyjeżdżam i nie będę mieć czasu na pisiupisiu, choć bardzo mnie do tego ciągnie, gdyż wczułam się w fabułę...)
Ach i chciałabym strasznie was wszystkich przeprosic za moją strasznie długą nieobecność na blogu. Ale nie martwcie się, to tylko przez wakacje ;) Podczas roku szkolnego będę tu tak długo, aż się mną znudzicie i zaczniecie rzucać wymyślonymi pomidorami ;)
I tak właśnie znalazłam się w Korei. Są wakacje. Cisza i spokój. Wiecie jak musiałam się natrudzić, by się tu dostać? Na początek bilet. Tak dwoma słowami – kupa kasy. Zbierałam ją przez cały rok.
1/3 Pieniędzy (na bilet) to moje dorabianie w empiku. Następnie kilka groszy od moich rodziców. I na koniec… pomoc z uniwersytetu ( naprawdę wspierają uczniów, jeśli chodzi o takie akcje, oczywiście, jeśli nasz wyjazd ma nam pomóc w nauce). Do tego musiałam sobie znaleźć jakiś nocleg. I muszę powiedzieć, że to, co znalazłam jest naprawdę niezłe. Mieszkam w centrum Seulu w domu jakiejś bardzo miłej koreańskiej pary, która też wyjechała gdzieś na wakacje i powierzyła mi klucze do swojego mieszkania, w zamian za regularne sprzątanie w ich domu oraz podlewanie ich wspaniałego małego ogrodu na tyłach posesji, co jest bardzo proste, gdyż wystarczy uruchomić tylko zraszacze i gotowe. Przez Skypa musiałam wyglądać naprawdę przekonująco, jeśli bez większego wahania mi zaufali, och i to jak. Jestem z siebie naprawdę dumna.
Taaa tylko szkoda, że ledwo, co zdążyłam na ostatni pociąg metra, jaki dzisiaj jeszcze przejeżdża obok mojego domu. Jest już godzina 23:46. Niby jeszcze nie jest tak późno, ale nie miałam ochoty iść na pieszo przez połowę miasta. Nie wiadomo, jakie typy krążą w tych okolicach o tej porze, a mnie raczej nie ciągnie by się tego dowiedzieć. Teraz siedzę w jednym z ostatnich wagonów przyglądając się kątem oka jakiejś bardzo słodkiej parze, która chyba wybiera się na jakąś imprezę, albo randkę… sama nie wiem, ale są słodcy. Taaaa, to najważniejsze. Ok. ok. Nie ważne. Dobra, to moja stacja, chyba muszę wysiąść.
Wciskam swój bilet do automatu, po czym przechodzę przez bramki. Wychodząc z podziemi nakładam kurtkę przeciwdeszczową, gdyż strasznie leje. Czy to można nazwać udanymi wakacjami? Dla mnie tak. Nawet deszcz nie przeszkodzi mi w zwiedzaniu Seulu. Wtulam się najciaśniej jak mogę w swoje okrycie i przebiegam jak najszybciej na drugą stronę ulicy, prawie wpadając pod samochód. Już czuję pod wszystkimi warstwami ubrań zimną strużkę cieczy wędrującą coraz niżej i niżej. Kurczę, muszę się pospieszyć, bo znając moje szczęście zaraz będę chora. Skręcam za róg przyciskając się do ściany tak, by spadło na mnie jak najmniej wody z nieba. Jeszcze tylko kilka uliczek i będę na miejscu. Znów skręcam… i gwałtownie przystaję. Po mojej lewej stronie bije się kilka kolesi. Wydaje mi się, że trójka z nich trzyma się razem tłuc z całej siły tego leżącego już na ziemi. Choć moim zdaniem jest już pokonany, on się nie poddaje. Od czasu do czasu oddaje tamtym także mocnymi ciosami. Jednak właśnie wtedy dostaje jakąś metalową rurą w skroń i upada głową na bruk. W tym samym czasie jeden z nich spojrzał w moją stronę. Ooo nie. Zaczęłam iść do tyłu. Jeszcze tego mi brakowało, by mnie pobili, albo, co tam jeszcze sobie zażyczą. Zaczęłam uciekać. Po trzech minutach biegu już się zmęczyłam, więc postanowiłam się ukryć za jakimś kontenerem w małym, ciemnym zaułku. Po kilku sekundach już mnie minęli. Bez większego zastanowienia zaczęłam biec znów w kierunku domu, czyli skąd przybiegłam. Właśnie miałam minąć leżącego chłopaka, gdy jednak przy nim przystanęłam. Nie mogłam go tak zostawić. Obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy tamci czasem nie wracają, po czym znów poświęciłam swoją uwagę poszkodowanemu. W ogóle się nie ruszał, jakby umarł. Jestem lekko przerażona. A co jak to jakiś pijak, który zaraz na mnie napadnie z nożem, żądając kasy lub jeszcze czegoś innego? Nigdy nie wiadomo. Stałam tak jeszcze przez jakieś trzy minuty, już całkiem przemoczona. Lecz koleś się dalej nie ruszał. No tak, ja głupia, jak ma mnie napaść, jeżeli jest nieprzytomny? Może trzeba mu pomóc? Nie wiedziałam, co zrobić. Był cały blady, a z boku głowy leciała mu strużka krwi z dość głębokiej rany. Nie wyglądało na to, by zrobił to sobie przy upadku. Raczej właśnie to była jego przyczyna. Musiał zemdleć, gdy oberwał. Jeszcze ta nieszczęsna pogoda. Kurcze. I co teraz? Mam zadzwonić po pogotowie? Nawet nie znam numeru. A polski numer raczej się tu nie przyda. No, ale do domu też go nie wezmę. Nawet go nie znam. Ale z drugiej strony…zostawić też go nie mogę.
Po kwadransie w końcu zdołałam go doczołgać na taras przed domem. Jest tu chociaż kanapa do siedzenia i czytania gazet, no i oczywiście dach. Postanowiłam, że chociaż to mogę dla niego zrobić. Nie wpuszczę go do środka, ale i to powinno być lepsze niż leżenie na ulicy. Położyłam go na kanapie i otuliłam dwoma najcieplejszymi kocami, jakie miałam. Wpatrywałam się w niego jeszcze przez jakieś dziesięć minut. Miałam wrażenie, że jeszcze czegoś nie zrobiłam. Aaaa, no tak a co z raną na głowie? Nie chciałabym by wdarło mu się zakażenie. Pobiegłam do łazienki szukać apteczki, po czym wróciłam z wacikami i wodą utlenioną. Miałam nadzieję, że się nie obudzi. Zaczęłam mu odkażać zakrwawione miejsce tuż przy jego miękkich, czarnych włosach. Tak, były naprawdę miękkie, choć całe we krwi i błocie. To, co najmniej dziwne. Jego głowa spoczywała na moich kolanach, a ja wyczyściłam mu już chyba całą twarz, choć pewnie w świetle dziennym by już błyszczała i to z połyskiem. Ja jednak nie przestawałam jej dalej przeczyszczać. Nie mogłam od niego oderwać oczu. Od jego ciemnych, długich rzęs, idealnych różowych, teraz trochę sinych ust. No właśnie…sinych. Jeszcze nie wróciły mu kolory na twarz, choć był przykryty…już trzecim kocem. Też powinnam się przebrać. Mam nadzieję, że będzie z nim wszystko dobrze. Ciekawe, kto mu to zrobił? Kim byli ci ludzie? Dlaczego to zrobili? Nie wiem czy chcę wiedzieć. Mam nadzieję, że jak jutro wstanę, to już go tu nie będzie. Po prostu odejdzie wdzięczny za moją dość dziwną, ale prawdziwą gościnę.
Umyłam się, ubrałam w piżamę składającą się z długich, granatowych spodni ze ściągaczami i białą bluzką w ciemne paski. Weszłam pod kołdrę, zgasiłam światło i wtuliłam się w poduszkę. Leżę już tak od dwóch godzin i nie wiem jak bardzo jestem już zmęczona, to i tak moje oczy nie mogą się zamknąć, za to druga połowa mnie chyba dalej czuwa przy tym facecie z zakrwawioną głową. Nie wytrzymam tak dłużej. Muszę usiąść. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zaczynam się ciągnąc za włosy, to naprawdę boli. Wkładam kapcie i zmierzam w kierunku kuchni. Nalewam sobie wodę do szklanki. Piję dwa łyki, a trzeci…wypluwam do zlewu, wylewając przy tym wciąż niewypitą zawartość naczynia, po czym znowu go napełniam i chlustam sobie zimną cieczą w twarz. Nigdy tak nie robię, ale ten wieczór i noc nie należą do normalnych. Po pięciu minutach zdaję sobie sprawę, że stoję przy drzwiach na taras gotowa, by nacisnąć klamkę i znów go zobaczyć oraz sprawdzić, czy wszystko z nim ok. No, bo może już umarł? Taaa, jestem okrutna. Wychodzę na zewnątrz. Wciąż pada. Patrzę w bok i… wciągam powietrze. Okazuje się, że… przekręcił się na drugi bok. Podchodzę do niego, by sprawdzić, czy oprócz tego, czego przed chwilą byłam świadkiem, wszystko w porządku. Pochylam głowę tak by widzieć wszystkie jego kontury twarzy, gdy on właśnie otwiera oczy. Zaczynam wrzeszczeć i zataczam się do tyłu.
---------------------------------------------------------
No i oto pierwsza część mojego krótkiego trzy lub cztero rozdziałowca. Mam nadzieję, że początek wam się podoba... Coś dla k-poperów ;) Mam nadzieję, że następna część pojawi się jeszcze w tym miesiącu (wiem, że to długo, ale znów wyjeżdżam i nie będę mieć czasu na pisiupisiu, choć bardzo mnie do tego ciągnie, gdyż wczułam się w fabułę...)
Ach i chciałabym strasznie was wszystkich przeprosic za moją strasznie długą nieobecność na blogu. Ale nie martwcie się, to tylko przez wakacje ;) Podczas roku szkolnego będę tu tak długo, aż się mną znudzicie i zaczniecie rzucać wymyślonymi pomidorami ;)